Ale najpierw zdjęcia:
Źródło: http://nakarmionastarecka.pl/veg-deli-przytulna-przystan-bezmiesnych-dan/ |
Veg Deli, przy ulicy Radnej czternaście to takie miejsce, gdzie nie idzie się szybko zjeść, a raczej przychodzi się na ploteczki, bądź wyniosłe rozmowy. Przychodzi się by zasmakować kuchni roślinnej przepełnionej miłością, można rozsiąść się wygodnie, poczuć się jak w domu. Przychodzi się pomarzyć o własnej restauracji, specjalizacji z psychologii klinicznej, a może o Peru. Po kilku godzinach się wychodzi, z (prawie) pełnym żołądkiem, z uśmiechem na ustach. Następnie biegnie się na ostatni pociąg. Znowu można się uśmiechnąć, pomyśleć o kolejnej konferencji i o kolejnym inspirującym miejscu jak to dzisiejsze.
Źródło jak wyżej. Niestety nie miałam okazji zrobić tam zdjęć. :< |
Mogłabym tam zamieszkać. Ach, te okna (jak na drugim zdjęciu). Te urocze schodki, prze-prze-wygodne fotele na górze i cudowne stoliczki pomalowane na biało. Ach, te owoce i warzywa witające już w progu. Świeczki wpasowujące się idealnie w klimat. Spędziłam tam ze znajomą jakieś trzy godziny.
Zerknijcie co zamówiłyśmy (o ile coś widzicie):
Dla mnie latte na mleku roślinnym, domowe ravioli ze szpinakiem i tofu, na deser crème brûlée. Znajoma miała tortellini z pieczarkami oraz czekoladę z daktyli. Pomijając to, że obiad kosztował mniej więcej tyle co deser, to było bardzo przyzwoicie. Kawa pyszna (mi akurat każda kawa smakuje, jeśli tylko jest wegańska, bo tylko takie piję i w dużym kubku). Ravioli było bardzo smaczne, choć porcja mała, podobnie jak tortellini wielkością nie powaliło, ale smakiem owszem. Hitem był oczywiście deser - wegańska wersja crème brûlée na serku z nerkowców. Było pyszne, choć niesamowicie słodkie. Wielka szkoda, że nie mam zdjęć!
Pees. Ciekawa jestem czy ktoś z was w warunkach domowych pokusił się o zrobienie crème brûlée w wegańskiej wersji?
: )