Strony

Strony

20 października, 2013

Recenzja wegańskiej restauracji

Jestem kompletnie oczarowana pewnym miejscem. Może to kwestia tego, że nie mieszkam już w Warszawie i obecnie mam do niej jakieś dwieście kilometrów. Może to dlatego, że w mojej okolicy nie ma ani jednego (!) miejsca przyjaznego wegetarianom (o weganach nie wspomnę), choć nie wierzę że wśród 300 tysięcy osób jestem jedyną weganką. Na pewno brakuje mi takich miejsc, gdzie nie muszę pytać o mleko roślinne i tłumaczyć co to jest. A może to kwestia tego, że byłam na konferencji medycznej. Chwilami niewiele rozumiałam (ciekawe czy byłam tam jedynym psychologiem?! :P), porę dnia rozpoznawałam tylko po tym ile wykładów minęło, a żeby zjeść wegański posiłek musiałam kombinować. Po tym wszystkim nie chciałam wracać do siebie bez spojrzenia na dobrze mi znany tramwaj czy przystanek autobusowy skąd zwykle wracałam do mojego już byłego mieszkania. Chciałam przejść się uliczkami tak dobrze mi znanymi.. ach. Oczywiście musiałam też zajrzeć do wegańskiej knajpki o której więcej słyszałam bądź czytałam niż widziałam... :)

Ale najpierw zdjęcia:
Źródło: http://nakarmionastarecka.pl/veg-deli-przytulna-przystan-bezmiesnych-dan/
  
Veg Deli, przy ulicy Radnej czternaście to takie miejsce, gdzie nie idzie się szybko zjeść, a raczej przychodzi się na ploteczki, bądź wyniosłe rozmowy. Przychodzi się by zasmakować kuchni roślinnej przepełnionej miłością, można rozsiąść się wygodnie, poczuć się jak w domu. Przychodzi się pomarzyć o własnej restauracji, specjalizacji z psychologii klinicznej, a może o Peru. Po kilku godzinach się wychodzi, z (prawie) pełnym żołądkiem, z uśmiechem na ustach. Następnie biegnie się na ostatni pociąg. Znowu można się uśmiechnąć, pomyśleć o kolejnej konferencji i o kolejnym inspirującym miejscu jak to dzisiejsze.

Źródło jak wyżej. Niestety nie miałam okazji zrobić tam zdjęć. :<


Mogłabym tam zamieszkać. Ach, te okna (jak na drugim zdjęciu). Te urocze schodki, prze-prze-wygodne fotele na górze i cudowne stoliczki pomalowane na biało. Ach, te owoce i warzywa witające już w progu. Świeczki wpasowujące się idealnie w klimat. Spędziłam tam ze znajomą jakieś trzy godziny.
Zerknijcie co zamówiłyśmy (o ile coś widzicie):


Dla mnie latte na mleku roślinnym, domowe ravioli ze szpinakiem i tofu, na deser crème brûlée. Znajoma miała tortellini z pieczarkami oraz czekoladę z daktyli. Pomijając to, że obiad kosztował mniej więcej tyle co deser, to było bardzo przyzwoicie. Kawa pyszna (mi akurat każda kawa smakuje, jeśli tylko jest wegańska, bo tylko takie piję i w dużym kubku). Ravioli było bardzo smaczne, choć porcja mała, podobnie jak tortellini wielkością nie powaliło, ale smakiem owszem. Hitem był oczywiście deser - wegańska wersja crème brûlée na serku z nerkowców. Było pyszne, choć niesamowicie słodkie. Wielka szkoda, że nie mam zdjęć! 

Pees. Ciekawa jestem czy ktoś z was w warunkach domowych pokusił się o zrobienie crème brûlée w wegańskiej wersji? 
: )

17 października, 2013

Jak zrobić tartę by się nie zmęczyć

Uwielbiam śniadania na słodko, obiady i kolacje też. Może dlatego przepisy, jakie tutaj się pojawiają są w większości słodkie. Nic na to nie poradzę. Mam w głowie zwykle 10 pomysłów na ciasta i jeden na obiad. Krojąc cebulę płaczę (więc zwykle ktoś kroi za mnie), za to robiąc tort niesamowicie się cieszę, bo już wyobrażam sobie jak inni go zajadają. Na zły nastrój najlepsza jest czekolada, a na dobry dzień sorbet truskawkowy. Czekam z utęsknieniem na urodziny i święta, kolejny pretekst, by pichcić. ( :

Tylko co ja biedna mam w takim razie zrobić, kiedy przysypiam w pracy, w automacie jest tylko cola okropnego koncernu, a słodkości na horyzoncie brak? Dodatkowo nie należę do osób, które w kuchni robią więcej niż muszą, zwłaszcza w środku tygodnia, gdzieś pomiędzy pracą, czekaniem na spóźniony autobus, a czytaniem nie zawsze zrozumiałych książek.



To było moje trzecie podejście do tarty, drugie wegańskie i pierwsze bez użycia margaryny. Zależało mi na prostym przepisie, który zawsze mogę zrobić. Tak się złożyło, że w domu nie miałam nawet mąki pełnoziarnistej, więc składniki musiały być naprawdę podstawowe. Nie chciałam używać margaryny, bo znalezienie wegetariańskiej (czyli bez witaminy D3!) w Pl w sklepach stacjonarnych graniczy z cudem. Drugi powód to lenistwo, nie chciałoby mi się czekać aż się trochę roztopi i zwykle wyrabianie ciasta z margaryną jest bardziej pracochłonne, a olej jest dla zapracowanych leniuchów (jedno drugiego nie wyklucza). I tak powstało pyszne, proste, klasyczne ciacho. Oczywiście większość została zjedzona zanim zrobiłam zdjęcia (jak zwykle). : )



 (Wegańska) tarta z jabłkami i gruszkami z własnego ogródka
Ciasto inspiracja
 2 szklanki mąki
 1/4 szklanka cukru
 3 łyżki zmielonych orzechów włoskich
 1/3 szklanki oleju
 1/3 szklanka wody
 1 łyżka soku z cytryny
Dodatkowo
  2 jabłka
 ♥ 2 gruszki


Składniki na ciasto mieszam i wyrabiam ciasto. Umieszczam w formie do tarty i wstawiam na 20 minut do lodówki. W tym czasie obieram jabłka, gruszki i kroje w plasterki. Formę z ciastem wyciągam z lodówki i układam owoce. Wstawiam do nagrzanego piekarnika do 190 stopni i piekę 35 minut. Smacznego!

07 października, 2013

Wegański kefir owocowy!

Ostatnio niewiele gotowałam, więc i tutaj byłam rzadziej. Niedługo minie miesiąc mojej pierwszej pracy. Nie było sił i czasu na pichcenie. Nie chciało się wstawać o piątej pięćdziesiąt pięć, a tym bardziej później siedzieć w kuchni. Siedem godzin rozmów z pacjentami w stanie ciężkim i jeszcze cięższym robi swoje..a może to tylko kwestia przestawienia się na normalny tryb wstawania. Wciąż nie jestem w stanie jeść standardowych śniadań, zbyt wczesna pora jak dla mnie, ale nie wyobrażam sobie wyjść z domu będąc na samej kawie.. więc w ciągu ostatnich tygodni wypiłam niezliczone ilości koktajli. Staram się, by nie były 100% owocowe, powoli dorzucam trochę zielonych liści. Smoothie na bazie jarmużu, zdominowany kolorem przez maliny jest naprawdę bardzo, bardzo smaczny. (: Powoli wracam do normy, zaczynam jeść solidniejsze śniadania, mam coraz więcej siły po pracy, dziś zapisuję się na pilates i siedzę w kuchni trochę częściej. (:

To czego mi ostatnio brakuje, to właśnie jogurtów. Odkąd przeszłam na weganizm, chodziły za mną twarożki. Na szczęście da się bez problemu zrobić imitację śniadaniowego serka. Robiłam już z migdałów, nerkowców, tofu i nawet z płatków ryżowych. Z jogurtami jest trochę trudniej. Cena i dostępność powoduje, że nie sięgam po nie zbyt często. Kupiłam pierwszy jogurt na spróbowanie, od razu chciałam mieć go więcej. Miałam także karton lekko słodkiego mleka sojowego. Początkowo wzorowałam się na przepisie Olgi Smile na jogurt sojowy . Później trochę improwizowałam aż do wczorajszego dnia. To co powstało nazywam kefirem, bo jest odrobinę bardziej kwaśne niż jogurt i ma w sobie to coś, co pamiętam z czasów, kiedy jeszcze sięgałam po nabiał.



Wegański kefir owocowy
 ♥ 1 litr mleka roślinnego (u mnie mleko sojowe z Rossmana)
 ♥ 1 jogurt roślinny (u mnie jogurt Sojade 125g)
 ♥ 1/2 szklanki malin i truskawek
Pierwszy krok:
Mleko przelewam do garnka o grubym dnie, podgrzewam aż będzie ciepłe po włożeniu palca, ale nie gorące (nie powinno się zagotować). Wyłączam gaz, dodaję jogurt, mieszam i przelewam do słoika. Zakręcam słoik, zawijam w gazetę, następnie w koc. Tak zostawiam na całą noc.
Drugi krok:
Słoik wstawiam w ciepłe miejsce aż do wytworzenia się specyficznego dla kefiru kwasku (u mnie słoik stał cały dzień przy kaloryferze i całą noc w temperaturze pokojowej).
Trzeci krok (jeśli chcemy mieć owocowy kefir):
Pół szklanki malin i truskawek (mogą być mrożone) miksuję i utworzony mus dodaję do kefiru (ciężko powiedzieć ile w rzeczywistości dodałam musu, robiłam to na oko). I już! Mamy owocowy kefir! Proponuję kefir wstawić do lodówki, by nie był jeszcze bardziej kwaśny. No to co, jemy?

Pees. Jeśli chcemy mieć kefir naturalny, wystarczy użyć mleka roślinnego bez dodatku cukru i na koniec nie dodawać owoców. Możemy także zamienić maliny i truskawki na inne owoce. Wydaje mi się jednak, że w tym przypadku maliny uwypuklają lekki kwasek otrzymanego kefiru.