Dzisiejszy wpis kieruję przede wszystkim do osób, które zastanawiają się
czy trudno przechodzi się na weganizm i wegetarianizm, a
także do osób, które próbowały weganizmu, ale "nie dały rady". Może
być nudno, ostrzegam. ;)
Mniej więcej w wieku 12-13 lat zaczęłam zastanawiać nad rezygnacją z jedzenia mięsa. Dotarłam wtedy do informacji o koniach kierowanych na rzeź, a także w tym czasie gdzieś obił mi się o uszy wegetarianizm. Podjęłam pierwsze próby odstawienia mięsa. Rodzina negatywnie zareagowała na ten pomysł, wątpiła w sens i sądziła, że wkrótce mi się znudzi. W związku z tym "wsparciem" i namowom ze strony bliżej rodziny ("jesteś za młoda, nie rozwiniesz się prawidłowo", "może ogranicz jedzenie mięsa, ale nie rezygnuj ze wszystkiego") nie rzuciłam od razu całkowicie mięsa, zostałam przy drobiu i rybach. W międzyczasie było Boże Narodzenie, przez jakiś tydzień bojkotowałam jedzenie ryb, a później do nich wróciłam. Odstawiłam drób z diety, na co rodzina zareagowała niedowierzaniem, jedynie moja mama mnie wspierała nie oceniając mojego wyboru. Już tylko jedzenie ryb dzieliło mnie od wegetarianizmu, a jednak cały czas było mi do niego daleko. Było kolejne Boże Narodzenie, kolejna niby-próba odstawienia ryb zakończona niepowodzeniem. Przez następne lata żyłam w przeświadczeniu, że tak wiele robię dla zwierząt (a w dalszym ciągu jadłam ryby!). Dodatkowo nie zdawałam sobie sprawy, w ilu rzeczach są substancje pochodzenia zwierzęcego (galaretki, jogurty, czerwone napoje). Zjadałam ogromne ilości nabiału ciesząc się niesamowicie, bo przecież "tak zdrowo się odżywiam". Nie zwracałam wtedy uwagi chociażby na to, czy moje ubrania są skórzane, zdecydowane byłam nieświadoma wielu istotnych kwestii.
W moim przypadku odstawienie ryb było trudne z tamtej perspektywy i trwało kilka porządnych lat. Być może odbyłoby się to szybciej, gdybym miała to co mam teraz - szeroki dostęp do informacji, wsparcie ze strony wielu osób i możliwość skontaktowania się z innymi wegetarianami i weganami. W każdym razie nie pomogło nic, a już najmniej pomogły mi sugestie ze strony innych osób. Mój ówczesny chłopak weganin najpierw próbował mnie zniechęcić do jedzenia ryb mówiąc raz o empatii ("przecież ryby też czują"), a innym razem obrzydzając mi jedzenie. W międzyczasie sam wrócił do wegetarianizmu. Jakiś czas później przestałam jeść ryby, sama, bez nacisków ze strony innych. Zaczęłam pochłaniać jeszcze większe ilości nabiału, a weganizm ciągle uważałam za skrajną dietę, na którą ludzie przechodzą nie wiadomo z jakich powodów (!). W końcu zaczęłam zwracać uwagę na wegetarianizm nie tylko w kontekście jedzenia, ale także w kwestii korporacji testujących na zwierzętach, dodatków zwierzęcych w ubraniach i kosmetykach.
Dwa lata temu, na początku sierpnia 2012r. trafiłam w sieci na wykład Gary'ego Yourofskiego. Obejrzałam wykład, następnie sesję pytań i przepadłam. Od razu po wykładzie przeszłam na weganizm. Miałam wiele wątpliwości: co z moją poranną kawą z mlekiem, jak poradzić sobie bez twarożku, jakim cudem zrobię muffinki czy jak zlepić kotlety. Mleko krowie zastąpiłam sojowym, twarożek zaczęłam robić roślinny (na początku z tofu, ale i tak gościł na moim stole bardzo rzadko). Przepisów na idealne wegańskie muffinki i kotlety szukałam w internecie. Przez pierwsze miesiące codziennie przeglądałam blogi wegańskie do tego stopnia, że po pewnym czasie będąc na zakupach w sklepie dania same mi się w głowie układały. Na początku robiłam proste zakupy i dania. Mój weganizm był tani - strączki, warzywa i owoce. Żeby nie było tak kolorowo, jadłam naprawdę dużo przetworzonej żywności: soki nafaszerowane cukrem, chipsy lub ciasteczka, frytki, białe makarony. Jedyne co było w tym dobrego, że jak już sięgałam po te chipsy to przynajmniej unikałam tych z korporacji testujących na zwierzętach. Dodatkowo używałam wyłącznie białej mąki i nie ćwiczyłam, ruch stanowił dla mnie 10-minutowy spacer do sklepu. Mimo to sądziłam, że odżywiam się zdrowo. Oczywiście dobro zwierząt zawsze było na 1 miejscu, ale mimo wszystko daleko mi było do zdrowego stylu życia. Rodzina szybko dowiedziała się o mojej zmianie stylu życia. Wątpiła w sens i próbowała podważać zdrowotne korzyści ("już przeżyjemy, że nie jesz mięsa, tylko wróć do nabiału"). Było mi o tyle łatwo, że mieszkałam w innym mieście i nie widziałam się z nimi codziennie. Jakiś czas później moja mama została wegetarianką, a dalsza rodzina powoli zaczęła akceptować nasze decyzje.
Rok później zmieniłam swoje życie w znacznym stopniu, zupełnie nie w kontekście weganizmu, ale życiowo. Postanowiłam, że skoro mam więcej czasu dla siebie (skończyłam wtedy studia i zaczęłam szukać pracy) zainwestuję w swoje zdrowie i szczęście. Zapisałam się na zumbę, na którą chodzę do dziś, wróciłam do jogi. Powoli zaczęłam inwestować w zdrowsze jedzenie i naturalne, nietestowane na zwierzętach kosmetyki. Nie mogę powiedzieć, że całkowicie zrezygnowałam z przetworzonej żywności i że ruszam się tyle ile bym chciała, ale zmierzam w dobrym kierunku. :) Nie chcę by zabrzmiało to jak reklama, chociaż czemu nie, ale dzięki przejściu na weganizm nauczyłam się porządnie gotować, zainteresowałam się bardziej naturalną pielęgnacją wolną od okrucieństwa, zaczęłam odżywiać się nie tylko etycznie, ale i zdrowo. Jest naprawdę dobrze.♥
Powyższe zdjęcia nie są mojego autorstwa.