Zielony miesiąc: podsumowanie 1 tygodnia

 

Jak mi idzie?
nie piję słodzonych soków i napojów +/-
zamieniam je na koktajle w większości zielone / soki świeżo wyciskane +
nie jem słodyczy i niezdrowych przekąsek (papa batoniki, chipsy!) +/-
zamiast nich jem zdrowe, domowe przekąski i desery (najlepiej bezglutenowe) +
nie jem / zmniejszam ilość "białych" produktów +
nie piję codziennie kawy +
♠ zamiast kawy piję zieloną herbatę +
jem o normalnych porach dnia +
Dodatkowo
dbam także o urodę (częściej olejować włosy i stosować płukanki) +/-
częściej ćwiczyć (do tej pory była zumba max. 2 razy w tygodniu)
lepiej spędzać czas (czytanie książek zamiast seriali) +/-

Te punkty, które tworzyłam tydzień temu wydawały się bardzo proste do realizacji, tak proste że zastanawiałam się czy warto o tym pisać. Dla wielu osób taki styl życia jest zwyczajną codziennością, choć wiem że są osoby które uważają ten pomysł za ekstremalny (ciężko w to uwierzyć!). Do zielonego miesiąca przyłączyła się moja mama, co ostatecznie nie stanowiło dla mnie większego wsparcia w weekend, ale o tym za chwilę. Jedna koleżanka (zwolenniczka vege) pochwaliła mój pomysł, choć widząc zielone koktajle trochę zwątpiła. Czułam się jakbym przyniosła kilka butelek taniego wina z zamiarem ich natychmiastowego wypicia, a nie zdrowy szejk. Ostatecznie przekonała się jak powąhała koktajl (czuć było ananas, a nie zieleninę). Z kolei druga koleżanka mnie zdziwiła. Jak jej powiedziałam, że mam zamiar odżywiać się zdrowo co oznacza lepiej niż dotychczas, usłyszałam "to co zamierzasz ograniczyć: warzywa czy fasolę?". Żeby było śmieszniej, nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam przysłowiową fasolę z warzywami (za to jutro robię taki obiad trochę jej na przekór). Wracając do mamy, zaczęła ze mną zielony miesiąc z wielkim entuzjazmem, bardzo się ucieszyłam. A teraz marudzi za każdym razem jak jej przypominam, że jeśli chce placki to razowe, a ciasto to najlepiej bezglutenowe, ale ostatecznie wszystko jej smakuje.
Niestety od Piątku z mojej silnej woli niewiele pozostało, trochę dzięki mamie ("na pewno nie chcesz czegoś słodkiego?"), ale nie ma co ukrywać, przede wszystkim dzięki samej sobie. Do Piątku było idealnie, 0 wpadek, choć nie powiem, że było łatwo od początku. Pierwsze dwa dni były najgorsze, mniej więcej od godziny 17 chęć na słodkości (soki i niezdrowe słodycze) wzrosła drastycznie i wyglądałam mniej więcej tak:

źródło: pinterest
 Z tym, że patrzyłam raczej w stronę przysłowiowej muffinki, a nie jabłka... Na szczęście nie ugięłam się, nic nie zjadłam "głupiego". Także przezwyciężyłam zwyczaje, np. jedzenie przekąsek w trakcie filmu, jedzenie po 22. Przez kolejne dni trzymałam się dzielnie, chęć na niezdrowe rzeczy malała. Na pewno w tygodniu łatwiej trzymać się postanowień, kiedy brakuje czasu i ledwo wyrabiam się na zakrętach (także jedzeniowych, żeby zjeść kolację zanim będzie zbyt późno). Ok, udało się do Piątku. A od Piątku... nektar pomarańczowy, chipsy, mały napój, galaretki. Nie wydaje się to takie straszne, ale jak pomyślę, że chipsy zjadłam około północy, przez co rozregulowałam sobie godziny posiłków w sobotę i niedzielę (śniadanie w sobotę zjadłam o 14!)... Dobrze, że kończy się już ten niezdrowy weekend. ;) Jednak takie odstępstwa nie są dla mnie, od razu wracam do starych zwyczajów. Lepiej będzie zostać przy domowych, zdrowszych słodkościach i nie robić odstępstw.


Akurat dziś trafiłam na warte uwagi SPOSOBY NA SIŁĘ WOLI u Pepsieliot:
♥ Oczyść swoje miejsce. Stwierdzono, że czysta przestrzeń zwiększa siłę woli. 
Coś w tym jest, od tygodni widzę i nawet czuję chaos wokół siebie (ciągle mam zamiar ogarnąć to, teraz będzie dodatkowa motywacja).
♥ Wyciągnij na wierzch swój strój do ćwiczeń. 
To akurat mnie nie dotyczy, chodzę na zumbę o konkretnej godzinie i nie ma możliwości bym z tego zrezygnowała. ;) Jednak uważam, że mogłabym się częściej ruszać, więc wprowadzam codzienny szybki spacer półgodzinny niezależny od pogody (przynajmniej wtedy kiedy nie ma zumby czyli 5 dni w tygodniu!).
♥ Nie doprowadzaj do głodu. Zawsze miej coś przy sobie zdrowego do przekąszenia. Głodny często oznacza też zły. Pamiętaj, że glukoza daje więcej siły woli. 
Rada nr 1! Frustruję się z prędkością światła, jeśli jestem głodna czytaj: jeśli nie zjadłam czegoś słodkiego.
♥ Odkładaj głupie pomysły żywieniowe na później. Powiedz sobie, że jeśli masz na coś ochotę, to najpierw zjesz coś zdrowego, a potem zobaczysz, czy nadal będziesz miał ochotę na tamto. Nie będziesz się wtedy torturował, po prostu zobaczysz, wtedy gdy w Twoim żołądku będzie już trochę kalorii ze zdrowego jedzenia.  
Kolejna złota rada dla mnie! + jeśli już muszę zjeść coś słodkiego, niech to będzie mus czekoladowy z avocado lub kakao na mleku roślinnym, a nie "głupie jedzenie"!
♥ Wysypiaj się. Wystarczająca ilości snu jest kluczem do utrzymania rezerw siły woli.  
Śpię siedem godzin, w weekend więcej, chyba jest całkiem nieźle. ;)

No to ćwiczę siłę woli od nowa! :)
źródło: pinterest
Zobacz więcej >

Rok Blogowania i dyniowe brownie

źródło: http://www.punchbowl.com/p/1st-birthday-ideas
Dzisiaj nie dość, że mija rok odkąd piszę bloga to jeszcze dzisiejszy post ma nr 50. :) Życzę sobie, żeby postów przybywało w szybszym tempie niż było w ciągu ostatniego roku.  Mam także nadzieję, że zdjęcia będą z każdym postem lepsze!


Kto mnie zna, ten wie, że uwielbiam słodkości. Jestem w środku zielonego eksperymentu oczyszczającego, ale coś słodkiego z okazji blogowej rocznicy musi być! To na pewno nie jest wczesnowiosenne danie, ale kto jeszcze ma w zamrażarce dyniowe puree może mieć takie ciasto właściwie zaraz. Nie przepadam za dynią i jedyne w czym ją naprawdę lubię to desery. Dyniowe brownie robiłam już kilkukrotnie, w tym na Restaurant Day, zawsze wychodzi świetne, choć muszę przyznać, że im gęstsze puree z dyni, tym lepsze. Robiłam już w formie serca i dużej prostokątnej formie (z podwójnej ilości). Przepis pojawił się swego czasu u Vegelicious, choć oryginalnie pochodzi od genialnej Isy Chandry Moskowitz z książki "Vegan Cupcakes Take Over The World". Książki nie posiadam, ale przepis znalazłam tutaj. Choć na specjalne okazje zwykle robię torty, to dyniowe brownie jest chyba nawet lepsze. Zawsze jak wspominam, że kupiłam dynię to słyszę "oooo! zrobisz to ciasto czekoladowe z dynią?", więc chyba dyniowe brownie daje się zapamiętać. :)


Dyniowe brownie (Vegan Pumpkin pie brownie)
Masa czekoladowa
♥ 1 szkl. puree z dyni (jak zrobić klik)
♥ 3/4 szkl. cukru
♥ 1/4 szkl. oleju
♥ 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (lub cukru waniliowego)
♥ 3/4 szkl. mąki
♥ 1/4 szkl. kakao
♥ 1 łyżka skrobi ziemniaczanej
♥ 1/4 łyżeczki sody
♥ 1/4 łyżeczki soli
♥ 100g gorzkiej czekolady
Masa dyniowa
♥ 1 szkl. puree z dyni
♥ 2 łyżki skrobi ziemniaczanej
♥ 1/2 szkl. napoju sojowego (lub innego roślinnego)
♥ 1/3 szkl. cukru
♥ 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (u mnie aromat waniliowy)
♥ 1/4 łyżeczki cynamonu
♥ 1/4 łyżeczki imbiru
♥ szczypta gałki muszkatołowej

Masa czekoladowa: Do miski wrzucamy puree z dyni, cukier, olej i ekstrakt z wanilii i ucieramy razem aż składniki dobrze się połączą. Dodajemy przesianą mąkę, kakao, skrobię ziemniaczaną, sodę i sól, energicznie mieszamy żeby wyrobić ciasto. Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej (łamiemy na kawałki, wkładamy do małej miski, a miskę umieszczamy nad garnkiem z gorącą wodą, mieszamy, aż się rozpuści). Następnie delikatnie wlewamy czekoladę do ciasta i mieszamy.

Masa dyniowa:  Mieszamy razem napój sojowy ze skrobią ziemniaczaną i cukrem. Dodajemy puree z dyni, ekstrakt waniliowy, przyprawy i mieszamy dokładnie aż do uzyskania gładkiej masy.

Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni. Formę na ciasto (tortownica o średnicy ok. 20cm) wykładamy papierem do pieczenia w razie potrzeby. Najpierw wlewamy masę czekoladową, dokładnie rozprowadzamy łyżką. Następnie delikatnie wlewamy na środek masę dyniową i równomiernie rozprowadzamy (obawiałam się, że masa dyniowa połączy się z czekoladową i nie będzie efektu 2 warstw, ale to na szczęście nigdy się nie dzieje). Pieczemy około 30 minut, w tym czasie masa dyniowa powinna się ściąć, a masa czekoladowa delikatnie zapiec na krawędzi. Po upieczeniu wsadzamy ciasto na minimum 1,5h do lodówki.


Zobacz więcej >

Marcowy eksperyment: EAT GREEN

Od jutra ruszam z miesiącem oczyszczania pod roboczą nazwą: EAT GREEN


Zamierzam:
wyeliminować słodzone soki i napoje
zamienić je na koktajle w większości zielone / soki świeżo wyciskane
wyeliminować słodycze i niezdrowe przekąski (papa batoniki, chipsy!)
zamienić powyższe na zdrowe, domowe przekąski i desery (najlepiej bezglutenowe)
wyeliminować/ maksymalnie zmniejszyć "białe" produkty (białe pieczywo, mąkę pszenną, tradycyjny makaron i ryż)
skończyć z codziennym piciem kawy i zamienić ją na zieloną herbatę
jeść o normalnych porach dnia

Chciałabym:
zadbać także o urodę (częściej olejować włosy i stosować płukanki)
częściej ćwiczyć (do tej pory była zumba max. 2 razy w tygodniu)
lepiej spędzać czas (co się stało, że zamieniłam czytanie na seriale? :P)

Zastanawiam się jeszcze nad wprowadzeniem jednego dnia w tygodniu "normalnego" pozwalającego na odstępstwa, ale obawiam się że wtedy dobre nawyki znikną z dnia na dzień, że zacznę od małego soczku i ciasteczka, a skończy się na coli i paczce chipsów zjedzonych grubo po północy... ;) 

Skąd taki pomysł? Od dłuższego czasu czuję się uzależniona przede wszystkim od cukru. Dzień bez kupnego soku i słodkości jest ciężki do przetrwania. Niezdrowe przekąski pojawiają się zbyt często i o zbyt późnej porze. Codzienna kawa to bardziej przyzwyczajenie, chcę zobaczyć jak duże. Od dłuższego czasu też myślałam o ograniczeniu "białych" produktów.

Piszę tu o tym, bo będzie mi trudniej z tego zrezygnować. Kto ma słomiany zapał, ręka w górę! [ja!] ;) Chciałabym tutaj pisać o postępach na bieżąco i wrzucać przepisy na zdrowe i smaczne dania, które w rzeczywistości jem. Może się komuś przyda, mi na przyszłość na pewno. Nie traktuję tego miesiąca jako wyrzeczenia. Wiem, że wciąż są osoby myślące, że zielone koktajle są niesmaczne i że się współczuje osobom uczulonym na pszenicę, bo przecież nic od życia nie mają. Zauważyłam też w jakim kontekście w serialach/filmach pojawia się weganizm. Prawie zawsze w stylu "znowu kupiłaś wegańskie jedzenie? muszę to jeść?" albo "nie mów, że stałaś się nawiedzoną weganką i jesz tofu". Tofu chyba wciąż symbolizuje nijakie jedzenie, a w rzeczywistości jest przecież wręcz przeciwnie. Kto jadł, a nie lubi tofu, jest ktoś taki? ;) [no pewnie, że nie!]

♥ Inspiracje na najbliższy miesiąc ♥



 





źródło zdjęć: pinterest
Zobacz więcej >

Wegańskie sery i weganka podczas przeziębienia

 

 Wbrew pozorom nie napiszę dziś o dobrych sposobach na przeziębienie/grypę. Zwykle wtedy jem ogromne ilości czosnku i piję herbatę imbirową na zmianę z malinową. Nie będzie też specjalnie o tym, czy weganie rzadziej choruję. Trudno mi to ocenić. Kiedyś miałam anginę za anginą, pochłaniałam straszne ilości antybiotyków, a w ramach osłony rządził nabiał, w dodatku jadłam wtedy byle co - kupne soki (sądząc że są zdrowe) i niezdrowe przekąski (jako że jestem chora, wszystko mi wolno). Jako wegetarianka chorowałam  rzadziej, ale nie sądzę by miało to cokolwiek wspólnego z odżywianiem (mięso zastąpiłam nabiałem i jeszcze raz nabiałem niestety). Na weganizmie w końcu wzrosła u mnie świadomość w zakresie jedzenia, nabiał odszedł w zapomnienie, pojawiły się zielone koktajle (jarmuż♥), orzechy (nerkowce♥) i strączki. Zaczęłam suplementować witaminę D w okresie jesienno-zimowym i codziennie B12(!), od jakiegoś czasu do żelaznego zestawu dodałam chlorellę. Miałam cichą nadzieję, że to wszystko spowoduje wzrost odporności (gdyby jeszcze chciało mi się codziennie jeść świeżo zmielone siemię lniane). W międzyczasie pojawiła się praca w szpitalu, a to niestety pokomplikowało sprawy odporności. Pracując na hematologii powinnam być w 100% zdrowa, by dodatkowo nie narażać pacjentów, niestety tak łatwo nie jest. Wystarczyły słowa "coś mało choruję jako weganka", nowa praca i.. spadek odporności gotowy. Pochorowałam się pierwszego dnia pracy, żeby było śmieszniej załatwiałam wtedy sprawy formalne i na oddziale nie byłam nawet chwilę. ;) "Przechodziłam" chorobę, co podobno jest złe szczególnie dla serca, no cóż. Od tego czasu zdarzają mi się przeziębienia mniejsze i większe, znacznie częściej zanim zaczęłam pracę. Ciekawa jestem jak często bym chorowała mając bardziej przyjazną pracę w tym zakresie. Planuję wprowadzić codziennie picie zielonych koktajli z dodatkiem siemienia, ciekawa jestem czy to dużo zmieni w kwestii odporności. :)


Dzisiaj będą dwa dania. Idealne na osłabienie organizmu, bo nie musimy dużo czasu spędzać w kuchni, a dodatkowo zupa rozgrzewa za sprawą indyjskich przypraw. Ciasto musi być, bo jak chorować bez słodkości? ;) W końcu musimy mieć coś z chorowania, a bezkarne jedzenie ciasta to już coś.


 Aromatyczny krem z soczewicy (inspiracja)
1 szklanka czerwonej soczewicy
3-4 ziemniaki pokrojone w kostkę
2 marchewki
1 cebula
250 ml przecieru pomidorowego lub puszka pomidorów (dodałam jeszcze 70 g koncentratu pomidorowego dla podkręcenia koloru)
przyprawy: curry, kumin, kolendra, ostra i słodka papryka
(można zamienić na przyprawę garam masala)
sól, pieprz
1 litr bulionu warzywnego
Na rozgrzany olej wrzucam przyprawy. Po minucie dodaję pokrojoną w kostkę cebulę i smażę ją aż będzie szklista. Dodaję pokrojone warzywa (marchewkę i ziemniaki). Chwilę podsmażam. Dodaję soczewicę i zalewam bulionem. Gotuję na małym ogniu ok. 20 minut aż do momentu wszystko będzie miękkie. Soczewica powinna się rozpaść i nadać gęstości zupie. Na koniec dodaję przecier pomidorowy i ewentualnie koncentrat. Gotuję jeszcze kilka minut. W razie potrzeby przyprawiam solą i pieprzem.
 

 Ciasto ananasowo-kokosowe (źródło)
2 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru
1/4 szklanki oleju
1 łyżka sody
1 nieduża puszka ananasa (u mnie 560g)
1/2 szklanki wiórków koko 
Polewa czekoladowa: kakao, margaryna, cukier (te same proporcje) 
Zbenderować ananasa z syropem ananasowym (ja zostawiłam jeden plasterek ananasa i wrzuciłam go pokrojonego już nie miksując). Dodaję pozostałe składniki i mieszam. Piekę w natłuszczonej formie przez ok. 35 minut w 160°C.
Polewa: rozpuszczam margarynę, dodaję cukier i kakao, mieszam do rozpuszczenia cukru.
Na wystudzone ciasto  nakładam polewę. Opcjonalnie można posypać ciasto wiórkami kokosowymi.

A na koniec moje ostatnie zakupy z Vegekoszyka : )

Wegańskie sery Violife: naturalny, cheddar, zioła plastry, pizza plastry, ostra papryka do smarowania, pomidor i bazylia do smarowania, naturalny do smarowania. Bardzo ciekawa jestem jak smakują zwłaszcza te w plasterkach (lub "plajsterkach" jak się u mnie mówi). :) A poza tym: serek topiony naturalny, vege salami, najlepsza wegańska margaryna Alsan, płatki jaglane, karob, sól różowa i morska, vege przyprawa oraz wegańska karma dla psa (jedyna z dobrym składem dla zwierzaków na rynku polskim!).Tyyyyyle wegańskich substytutów nabiału, na szczęście nie zjem tego w tydzień. :)

P.S. Ostatnio w pracy usłyszałam jacy niektórzy są dziwni, że codziennie jedzą kaszę jaglaną. Pojawiło się też słowo karob i amarantus jako coś baaardzo dziwnego i zdrowego, ale żeby smacznego to nie. Ach, gdyby wiedzieli czym jest karob to by może zmienili zdanie. :)
Zobacz więcej >

Wegańskie kosmetyki zza oceanu

Od kiedy zostałam weganką moje plany i marzenia związane z podróżami całkowicie się zmieniły. W dalszym ciągu marzeniem nr 1 jest Nowy Jork, już nie tylko ze względu uwielbienie filmów Woody'ego Allena. Właściwie nie obrażę się jeśli wyląduję w innym mieście w USA. Czasem chciałoby się mieć jarmuż na wyciągnięcie ręki czy bezglutenowe babeczki kupione w pierwszej lepszej cukierni, a do tego całą spiżarnię w słoikach typu Mason. A jakbym jeszcze znalazła się całkiem przypadkowo w Central Parku z kubkiem w sówki (mam taki ;)) pełnym kawy na mleku orzechowym, to już w ogóle...
Po rozczarowaniu Vegan Swapem, wysłałam paczkę Niemce, a swojej nie otrzymałam mimo obietnic z jej strony, postanowiłam spróbować czegoś bardziej pewnego, zwłaszcza że o wiele bardziej wolę wydawać moje ciężko zarobione pieniądze w służbie zdrowia ;) na wegańskie kosmetyki niż jedzenie. 


 Poszperałam w internecie i znalazłam Vegan Cuts. Oferują paczki jedzeniowe jak i z kosmetykami cruelty-free. Kupiłam pudełko o nazwie Vegan Cuts Beauty Box. Oferują paczkę za 19,95$ z darmową przesyłką w Stanach i przesyłką międzynarodową za 15 dolarów. W ten sposób wydałam 35$ czyli ponad 100 zł. Czy to dużo? Tak jeśli liczymy na dużą ilość kosmetyków. Moim zdaniem warto jeśli interesują nas organiczne, wegańskie cuda. Szkoda tylko, że w większości dostajemy próbki... Ok, pora na zapoznanie Was z tym co kupiłam.


PRIMAL PIT PASTE / organiczny dezodorant 
Ingredients: Organic Coconut Oil, Organic Shea Butter, Organic Arrowroot Powder, Aluminum Free Baking Soda and Essential Oils
Dostałam wersję z tymiankiem i trawą cytrynową. Skład jest prosty i tym samym genialny. Ma świeży zapach, pachnie trawą cytrynową i to dość intensywnie. Ciężko ocenić czy jest mniej/bardziej wydajny niż typowy dezodorant. Trzeba go nakładać palcem. co wydawało się niezbyt zachęcające, ale obecnie mi to zupełnie nie przeszkadza. Działanie ma niezłe, ale wiadomo, że daleko mu do drogeryjnych dezodorantów. Jako letni dezodorant nie ma szans, ale na pozostałe pory roku jest dobry. Najlepszy produkt z całego pudełka. Pełne opakowanie 56g kosztuje niecałe 9$. Wiecie co? Kupiłabym gdyby był dostępny gdziekolwiek w Polsce. Zastanawiam się nad zrobieniem podobnego, w końcu składniki są proste, trzeba tylko pokombinować z proporcjami.



CORIANDER BALANCING CLEANSER. Do mycia twarzy z makijażu i zanieczyszczeń. 
Ingredients: Purified Water, aloe (Aloe barbadensis), herbal infusion of coriander, juniper berry, alfalfa, amla, chaparral root , goldenseat, decyl glucoside, sunflower oil, glycerin, caprylic acid, xanthan gum, topioca root starch, rice protein, tapopherol (Vit E), oils of grapefruit (Citrus paradisi), orange (Citrus sinensis), lavender (Lavandula angustifolia), and lime (Citrus aurantifolia), lecithin, retinyl palmitate (Vit A). 
Ma konsystencję, do której trzeba się przyzwyczaić, to rzadkie białe mleczko do demakijażu, które się odrobinę pieni. Pachnie aloesem i ziołami. Próbka starczy na 2-3 razy.

JOJOBA CLARYFYING SCRUB. Peeling do twarzy i ciała z olejem jojoba.
Ingredients: Purified water, extracts of papaya, fennel seed, fenugreek seed and hawthorn fruit, soy oil, glyceryl stearate, bentonite, peppermint leaf , jojoba oil, glycerin, caprylic acid, glycine, xanthan gum, and oils of spruce, rosemary and lemongrass, tocopherol (Vit. E), potassium sorbate, citric acid.
Co mnie zaskoczyło, jest zielony. Stosowałam na twarzy i usta, wspaniale oczyszcza i jako pierwszy peeling nawilża, pozostawia lekką warstwę (tak jak po oleju, ale nie tak tłustą).  Kosztuje 19$ za 96 ml. To drugi najlepszy produkt z pudełka. Ach, gdyby tylko był dostępny w Polsce...


 BIAO BEAUTY. Odmładzający krem na noc. 38$



OFRA COSMETICS. Szminka w płynie. 19,90 $
Mam suche usta, a ten produkt to tylko nasila. Oddałam mamie, która też przyznała że jak na wszelkie szminki i błyszczyki strasznie wysusza.

 NUSTYLE ORGANIC DETANGLER & SHINE BOOSTER 
Do odżywienia, nabłyszczenia i zmiękczenia włosów. 9,95 $
Ingredients: Aqua, Alcohol Denat, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Oenothera Biennis Oil, Chenopodium Quinoa Seed Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Oil, Citrus Aurantifolia Oil, Eucalyptus Globulus Leaf Oil.
Kolejny organiczny produkt o świeżym zapachu. Użyłam zaledwie kilka razy. Nie mogę się przyzwyczaić do tego produktu, ani to ma zabezpieczyć końcówki ani odżywić włosy. Na pewno nawilża włosy, ale myślę że zamiast kupienia takiego sprayu można wykorzystać po prostu sok aloesowy.



DEW PUFF Asian Clay Konjac Sponge. 7$
To moja pierwsza gąbka do mycia twarzy, więc nie mam porównania. Wystarczy dodać do niej wody i używać, można dodać żel do mycia twarzy w razie konieczności (dzięki gąbce zwiększa się wydajność żelu, bardziej się pieni).  Następnym razem kupię inną by mieć porównanie. Póki co nie wiem czy to naprawdę działa,

I co myślicie? Gdybym mieszkała w USA, takie pudełko zamawiałabym co miesiąc, zwłaszcza że Amerykanie mają darmową wysyłkę.
Jeszcze uwaga z mojej strony. Radzę zwracać uwagę na to, kiedy jest najbliższa wysyłka. Ja tak zwlekałam z zamówieniem że w końcu nie spojrzałam na datę i kupiłam pudełko w połowie grudnia (dosłownie chwilę wcześniej ktoś musiał wykupić ostatnie grudniowe pudełka) i musiałam czekać na styczniową wysyłkę... czyli dostałam kosmetyki w okolicach lutego. A ja jestem bardzo niecierpliwa!
Zobacz więcej >
Zielone Love © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka