Recenzja wegańskiej restauracji

Jestem kompletnie oczarowana pewnym miejscem. Może to kwestia tego, że nie mieszkam już w Warszawie i obecnie mam do niej jakieś dwieście kilometrów. Może to dlatego, że w mojej okolicy nie ma ani jednego (!) miejsca przyjaznego wegetarianom (o weganach nie wspomnę), choć nie wierzę że wśród 300 tysięcy osób jestem jedyną weganką. Na pewno brakuje mi takich miejsc, gdzie nie muszę pytać o mleko roślinne i tłumaczyć co to jest. A może to kwestia tego, że byłam na konferencji medycznej. Chwilami niewiele rozumiałam (ciekawe czy byłam tam jedynym psychologiem?! :P), porę dnia rozpoznawałam tylko po tym ile wykładów minęło, a żeby zjeść wegański posiłek musiałam kombinować. Po tym wszystkim nie chciałam wracać do siebie bez spojrzenia na dobrze mi znany tramwaj czy przystanek autobusowy skąd zwykle wracałam do mojego już byłego mieszkania. Chciałam przejść się uliczkami tak dobrze mi znanymi.. ach. Oczywiście musiałam też zajrzeć do wegańskiej knajpki o której więcej słyszałam bądź czytałam niż widziałam... :)

Ale najpierw zdjęcia:
Źródło: http://nakarmionastarecka.pl/veg-deli-przytulna-przystan-bezmiesnych-dan/
  
Veg Deli, przy ulicy Radnej czternaście to takie miejsce, gdzie nie idzie się szybko zjeść, a raczej przychodzi się na ploteczki, bądź wyniosłe rozmowy. Przychodzi się by zasmakować kuchni roślinnej przepełnionej miłością, można rozsiąść się wygodnie, poczuć się jak w domu. Przychodzi się pomarzyć o własnej restauracji, specjalizacji z psychologii klinicznej, a może o Peru. Po kilku godzinach się wychodzi, z (prawie) pełnym żołądkiem, z uśmiechem na ustach. Następnie biegnie się na ostatni pociąg. Znowu można się uśmiechnąć, pomyśleć o kolejnej konferencji i o kolejnym inspirującym miejscu jak to dzisiejsze.

Źródło jak wyżej. Niestety nie miałam okazji zrobić tam zdjęć. :<


Mogłabym tam zamieszkać. Ach, te okna (jak na drugim zdjęciu). Te urocze schodki, prze-prze-wygodne fotele na górze i cudowne stoliczki pomalowane na biało. Ach, te owoce i warzywa witające już w progu. Świeczki wpasowujące się idealnie w klimat. Spędziłam tam ze znajomą jakieś trzy godziny.
Zerknijcie co zamówiłyśmy (o ile coś widzicie):


Dla mnie latte na mleku roślinnym, domowe ravioli ze szpinakiem i tofu, na deser crème brûlée. Znajoma miała tortellini z pieczarkami oraz czekoladę z daktyli. Pomijając to, że obiad kosztował mniej więcej tyle co deser, to było bardzo przyzwoicie. Kawa pyszna (mi akurat każda kawa smakuje, jeśli tylko jest wegańska, bo tylko takie piję i w dużym kubku). Ravioli było bardzo smaczne, choć porcja mała, podobnie jak tortellini wielkością nie powaliło, ale smakiem owszem. Hitem był oczywiście deser - wegańska wersja crème brûlée na serku z nerkowców. Było pyszne, choć niesamowicie słodkie. Wielka szkoda, że nie mam zdjęć! 

Pees. Ciekawa jestem czy ktoś z was w warunkach domowych pokusił się o zrobienie crème brûlée w wegańskiej wersji? 
: )

Udostępnij ten post

1 komentarz :

Zielone Love © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka